Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/33

Ta strona została przepisana.

W półciemnym pokoju nagle stanął posąg z hebanu, lub ze spiżu. Był to Keramusa-Keita, olbrzymi nagi murzyn.
Szerokie ramiona z prężącemi się ciągle mięśniami, wypukła, do tarczy podobna pierś, okryta tatuowaniem i kilku bliznami od kul; ręce ze stalowych lin splecione, długie, mocne i chwytne, wąskie biodra i wysmukłe, zgrabne nogi; podłużna głowa, w krótkich, twardych jak drut, kędziorach; śmiałe, wyzywające oczy; olśniewająco białe, połyskujące poza grubemi wargami zęby i bezczelna rozśmiana twarz.
Stał w swobodnej postawie i poprawił brudną, płócienną przepaskę na biodrach.
— Jesteś Keramusa-Keita z Tumanea? — padło pierwsze pytanie.
— Już ty[1] raz jeden wyrzekłeś moje imię — odparł murzyn i parsknął śmiechem. — Kto nie zna w Futa-Dżalon Keramusa-Keita?! Narobiłem tam huku!... Nie dam się tym starym bałwanom za to, że są niedołężni i starzy, wodzić siebie za nos. Ja — żołnierz, bohater, weteran...
— Dość! — rzekł gubernator. — Słuchaj i odpowiadaj! Jesteś żonaty?
— Mam trzy żony, stare wiedźmy!... Nie mam za co je utrzymywać, więc błąkają się po dżungli i żywią się owocami. Mało płaci rząd za moją krew!...
— Jesteś chrześcijaninem? — pytał dalej gubernator.

— Jestem muzułmaninem. Allah jest moim Bogiem, a Mahomed Prorokiem Jego, jak to się mówi! — odpowiedział Murzyn i zaczął się

  1. Murzyni do wszystkich zwracają się na „ty“.