Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/36

Ta strona została przepisana.



3.

Cały tydzień wlókł za sobą Keramusa-Keita swoją żonę. Gdy znękana, wyczerpana kobieta ujrzała ubogą zagrodę męża — rozwalony murek gliniany i stożkowatą chatę, z biegającemi dokoła chudemi kurami, przycisnęła ręce do serca i obejrzała się z trwogą. Tuż za chatą stał olbrzymi baobab, nagi o tej porze roku, o gałęziach pokoszlawionych, wygiętych, zniekształconych dziwacznemi naroślami. Wydać się mogło, że to jakiś potwór apokaliptyczny nagle zastygł w mękach niewysłowionych, w konwulsjach każdego fibra olbrzymiego cielska. Na szczycie drzewa siedział sęp i kwilił ponuro i żałośnie.
Trzy głowy kobiece wyjrzały z poza muru i z przeraźliwym krzykiem uciekły w krzaki.
— Żony twoje? — zapytała biała kobieta.
— Tak, lecz już dawno je wypędziłem, bo nie mam czem je karmić — odparł Murzyn ze śmiechem i, schwyciwszy kamień, cisnął go w gąszcz zarośli, gdzie jeszcze nie ucichły krzyki jego czarnych żon.
Przed zachodem słońca przyszło trzech murzynów; przynieśli bagaże białej kobiety, ustawili je w chacie i wyszli.
Od tej chwili zaczęło się dla pani Blanche Keramusa-Keita nowe życie. Pracowała cały dzień, a gdy jej małżonek zamierzał oddać się