Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/40

Ta strona została przepisana.

Pani Blanche zaczęła zapadać na zdrowiu. Słońce zatruło ją swe-i zabójczemi promieniami; więc biała kobieta nieraz mdlała i wiła się z bólu. Później do zatrutej przez słońce krwi, wdarły się zarazki febry zaszczepionej przez moskity. Gorączka trawiła wątłe ciało, dreszcze miotały niem, jakby chciały zdruzgotać tę słabą, obcą tej ziemi istotę
Lecz całą siłą swej woli pani Blanche walczyła z chorobą i nie wypuszczała ze swej dłoni steru życia małej osady. Wszystko szło sprawnie i spokojnie; nic nie mąciło ładu i posłuchu.
Keramusa-Keita, którego wójt, a nawet pobliski urzędnik-Francuz, zaczęli witać uprzejmie i z szacunkiem, jak pies wierny chodził za żoną i patrzył jej w oczy.
Murzynki otaczały białą kobietę coraz większem uwielbieniem i miłością, nazywając ją „genné-araf“ — słonecznym promykiem, — w ogień za nią pójść gotowe.
Sielanka! Cud! Wpływ wyższej rasy! — powie ktoś, kto nie zna Afryki.
I nagle...
Keramusa-Keita postanowił na własna rękę zrobić podarunek białej żonie.
Udało mu się właśnie zabić starego lamparta. Nic nie mówiąc, wziął wspaniałą, plamistą skórę i, sprzedawszy ją kupcom, nabył dla pani Blanche dużo różnych potrzebnych i niepotrzebnych rzeczy — bluzkę jedwabną, pantofle, wodę kolońską, szalik i biszkopty.
Przyniósł te dary do domu i w milczeniu złożył u stóp leżącej w ataku malarii żony.
Czarne kobiety, otaczające chorą, dające jej lekarstwo i gorącą herbatę do picia, na widok