Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/43

Ta strona została przepisana.

nieskończenie długie, czarne, ruchome pasmo, wynurzające się z zarośli bambusów. Szerokie na kilkanaście metrów, pasmo to sunęło powoli, wijąc się niby potworny wąż przez polanę.
Były to „manjan“ — małe krwiożercze mrówki, koczujące na nowe miejsce żeru. Szły zwartemi szeregami, otoczone oddziałami wojowników śmiałych i silnych, a po ich przejściu pozostała goła ziemia i szkielety nieostrożnych zwierząt i ptaków.
Keramusa-Keita był zmuszony nałożyć drogi, żeby okrążyć pochód „manjan“ i pobiegł dalej.
W mieście prędko dotarł do gubernatora i powracał do domu, prowadząc za sobą ośmiu murzynów z hamakiem, posłanym przez władze dla przeniesienia chorej do szpitala.
Śpieszył się Keramusa-Keita i gnał murzynów, jak na pożar, aż sarkać zaczęli na niego i grozić, że nie pójdą dalej.
Nic nie mógł poradzić olbrzym Keramusa z tymi cherlakami i musiał zanocować z nimi w lesie...
Klął przez całą noc, ciągle spoglądając na wschód, aby nie spóźnić się z obudzeniem swojej bandy, przy pierwszych blaskach słońca.
Lecz noce podzwrotnikowe — długie, a pod ich czarnym płaszczem dzieją się nieraz rzeczy straszne i ponure.