Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/46

Ta strona została przepisana.

Wtedy dopiero kobiety zaczęły pomykać ku domowi. Wbiegły na sąsiedni i pagórek tu się znów zatrzymały.
Zdala jaśniała, odcinając się od czarnego pnia drzewa, biała postać związanej kobiety.
Widziały ją bystre, jarzące się oczy murzynek przez kilka długich chwil, aż nagle postać ta oderwała się od ziemi, oddzielając się od niej czarnem pasmem, co stawało się coraz szerszem i czarniejszem.
Po chwili pozostawała tylko pierś i głowa, jaśniejąca nad czarnością, unoszącą się od dołu, lecz i pierś powlokła czarna płachta i powoli znikać zaczęła za tą zasłoną blada znękana twarz i złociste włosy. Jeszcze chwila — i zgasła jaśniejąca postać...
Gdy pierwsze smugi krwawo wschodzącego słońca musnęły szczyt pagórka Odienné, nikogo tu nie znalazły... Ostatnie szeregi mrówek „manjan“ porzucały nocną stypę... Śród wężowych splotów korzeni samotnego drzewa bielały kości i wyzierała z traw ciemnemi oczodołami czaszka ludzka...
Taki los spotkał Blanche, skromną, udręczoną samotnością szwaczkę z Marsylii Poznała ona czarnego sierżanta, w którym widziała bohatera i „króla z Tumanea“, lecz wyczuła i pokochała w nim człowieka — tylko człowieka...