żadnej roboty, oprócz spożycia śniadania, obiadu, podwieczorku i kolacji, lecz byliśmy zajęci swemi sprawami. Łapaliśmy na wędki chyże szczupaki morskie ryby-igły i dziwaczne, pasiaste chetodony[1], lub polowaliśmy z małą siecią na płynące wodorosty, zdejmując z nich różne hydry, zaplątane w ich śliskich łodygach meduzy i małe, barwne argonauty.
W ten sposób dowlekliśmy się do Kolombo na Ceilonie, przestaliśmy tu trzy dni w doku, gdzie angielscy mechanicy oglądali i naprawiali maszynę. Pomiędzy Ceilonem a Kalkuttą nasza „Kostroma“ ostatecznie zachorowała, aż kapitan zmuszony był zboczyć z drogi i rzucić kotwicę w Balasor. Był to mały port, dostateczny jednak dla tego, aby statek nasz wyreperować porządnie, a co najważniejsze — przeładować z niego nasze szyny na małe parowce angielskie, stojące bez ładunku w Balasorze.
Naprawa „Kostromy“ miała potrwać trzy tygodnie... Trzy tygodnie! Po skończonem wyładowaniu naszej staruszki „Kostromy“, stawiłem się przed kapitanem Pawłowiczem i prosiłem go o pozwolenie wyjścia na brzeg aż do dnia odpłynięcia okrętu do Kalkutty z pozostałemi szynami, które się nie zmieściły na angielskich statkach.
— Niech pan tylko pamięta, że czekać na pana nie będę nawet sekundy. — mruknął zdenerwowany kapitan — i pozostawię w Indiach na podarcie tygrysom lub... żółtej febrze! No a teraz życzę szczęśliwej podróży, ciekawych przygód i zdrowia.
- ↑ Ryby z rodziny Squamipinnes.