Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/58

Ta strona została przepisana.

wiadania Sun Dara. Żaden się jednak nie poruszył, żaden nie wydał najmniejszego dźwięku. Tylko oczy im pałały i wysoko wznosiły się piersi, świadcząc o wzruszeniu.
Spojrzałem na Sun Dara. Wydał mi się innym, nieznajomym. Miał bladą, wzburzoną twarz, ponure, palące oczy i kurczowo zaciśnięte ręce.
Nagle serce przestało mi bić w piersi Myślałem, że dostaję pomięszania zmysłów. Ujrzałem, że europejskie ubranie znikło na młodzieńcu; pozostała na nim biała, lekka tunika...
Lecz i ona spadła mu z piersi, obnażając bronzowy tors.
Wtem stało się coś takiego, co zmusiło mnie do okrzyku przerażenia. Spostrzegłem bowiem w tej chwili, że z fałd białej szaty wyśliznął się długi czarny wąż i otoczył swemi zwojami szyję młodzieńca.
— Co się panu stało? — rozległ się spokojny głos Sun Dara.
Drgnąłem i oprzytomniałem, młodzieniec stał przede mną w tym samym stroju, w jakim go poznałem przy stoliku w Balasor.
Opowiedziałem mu, com widział przed chwilą. Wzruszył ramionami i powtórzył obecnym moje słowa. Starzy Hindusi ze smutkiem opuścili głowy.
— Błogosławiony jesteś przez Sziwę, — szepnął jeden z tubylców, patrząc na mnie dziwnym, nieruchomym wzrokiem, którym, zdawało się, przebijał mnie nawskroś i zaglądał do serca i mózgu. — Patrz dalej i powiedz, co ujrzysz oczami twojej duszy!
Długo naradzali się Hindusi, a ja znowu patrzyłem, śledząc bacznie za wszystkiem, co się