Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/79

Ta strona została przepisana.

w imię Allaha Starego śmierci godzien!“ Przysięgajcie!...
Posłowie opuścili głowy jeszcze niżej. Nikt się nie poruszył. Żadna ręka nie wysunęła się z rękawów i zwojów burnusów.
— N-not — tupnął nogą Atrasz. — Człowiek, albo mówi prawdę, albo się przyznaje, że zełgał, jak pies bezdomny! Czekam!
Po długiej chwili ciężkiego, kłopotliwego milczenia, jeden z siedzących, niechętnym głosem mruknął:
— Nie chcemy mówić wszystkiego... Synowie Szeryfa — Feisal i Abdullah myślą inaczej...
— Dość! — zawołał Atrasz. — Cieszy mnie, że ludzie z Hedżasu poważają prawo Mahomeda! O szeryfach Feisalu i Abdullahu wiem wszystko! Oddawna, bo od czasu, gdy wystąpili przeciwko sędziwemu ojcu i miotającemu się Szeich-ul-Islamowi... Synowie Szeryfa, a szczególnie dzielny Feisal, zamierzają odbudować wielkie arabskie imperjum od granicy prastarych tureckich wilajetów aż do oceanu. Ja pójdę z nimi! Rzekłem swoje słowo, albowiem było ono ostatnie w tej sprawie!
To powiedziawszy, nałożył keffieh, przepasał się, opuścił szerokie rękawy i płachtą jął obwiązywać twarz, aby „dżinny“ — złe duchy pustyni i wichrów nie zakradły się do duszy i mózgu, powodując choroby i obłęd.
— Salam! — rzekł poważnym głosem. — Niech Allah wszechpotężny ma was w swej opiece, mumeni! Czy mogę skorzystać z tego pięknego konia, jakeście przyrzekli?