Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Huragan.djvu/81

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ II.
„Biały szeich Mekki“.

Tymczasem biały ogier Atrasza przecinał jałową część pustyni, zbliżając się ku morzu Martwemu.
Góral minął kilka koczowisk transjordanskich Arabów, należących do drobniejszych odłamów Aneze, i w kotlinie Ehr-Curba zatrzymał konia przy dużym karwan-seraju.
Nizki, z gliny zlepiony budynek, okryty trzcinową strzechą, płaską, zastawioną kubłami przywożonej zdaleka wody, wznosił się na skrzyżowaniu trzech dróg — na Kaf, Gazę i Damaszek.
Atrasz zdziwił się, ujrzawszy, że dziedziniec zajazdu był szczelnie zatłoczony wielbłądami i osłami. Poganiacze w pośpiechu zdejmowali ze zwierząt wory i skrzynie, znosili wodę w blaszankach i jęczmień — w połach brudnych burnusów.
— Hej! — krzyknął, zaglądając przez ogrodzenie, Ibrachim. — Co to za ludzie?
Uwijający się na podwórzu Arabowie odpowiedzieli natychmiast:
— Karawana kupca Ali ben-Senussi z Gazy. Wieziemy wełnę do Damaszku i Bejrutu...
— Hę? — mruknął młodzieniec. — Na Allaha! Śmiałe przedsięwzięcie! W Damaszku i Bejrucie rządzą się Turcy i Niemcy. Wiem, że po-