Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/114

Ta strona została przepisana.

wikłaną sieć nagich prętów z poruszającymi się tu i ówdzie żółtymi liśćmi.
Nie widział już teraz Urra.
Minęło kilka długich minut oczekiwania, gdy nagle przed nim, z przeciwnego końca zarośli, rozległo się jedno, jedyne basowe szczeknięcie pieska. Prawie w tej samej chwili myśliwy posłyszał lekki trzask w krzakach i na ścieżkę wybiegły, jeden po drugim, trzy wilki.
Jeden z nich szary, prawie biały, przystanął nagle, aby rozejrzeć się po tundrze, lecz w tej chwili buchnął strzał i wilk ugodzony w pierś tuż pod szyją, padł rozrzucając śnieg i brocząc krwią. Inne pierzchły do chaszczy.
Nie zdążył myśliwy nabić ponownie strzelby, gdy nadbiegł Urr.
Pytająco spoglądał na pana, a gdy ten skinął ręką wskazując na leżącą zdobycz, podbiegł ku niej truchtem, powęszył, liznął krew na śniegu i powrócił.
Teraz znowu przyglądał się człowiekowi bacznie i natarczywie.
Pan Władysław schylił się i pogłaskał go po grzbiecie.
Piesek pisnął cieniutko i merdnął puszystą kitą. Lis wtedy wyraźnie zrozumiał, że podczas tego polowania on i pies wzajemnie się poznali i obaj byli z siebie zadowoleni.
Bieg na nartach samojedzkich, okrągłych, krótkich, o oparciu z żył i podszyciu z jeleniego futra, co pozwalało posuwać się po miękkim nawet śniegu i na zarośniętym terenie, coraz lepiej udawał się Lisowi.
Chodził na polowanie codziennie, z czego niezmiernie cieszył się Urr, trzymany w domu na uwięzi, ponieważ obawiano się, że może zbiec i powrócić do Wotkuła.
Pies nauczył swego pana wypatrywać białe pardwy i gronostaje na śniegu, gdzie widniał tylko czarny koniec drgającego ogonka małego drapieżnika, szukać płowych łasic, ukrytych w kupkach opadłych, brunatnych liści, i zaczajać się