Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/115

Ta strona została przepisana.

przy ścieżkach, wydeptanych przez lisy, żerujące w zaroślach lub kluczące po tundrze.
Pan Władysław nie strzelał do drobnych drapieżników, bo wiedział, że łowcy chwytają je w potrzaski, aby nie niszczyć drogich skórek, lecz zdobył sporo wilków, lisów i białych zajęcy, nagnanych na niego przez sprytnego Urra.
Z tych futer cieszył się najwięcej Roman. Całymi nocami ślęczał nad nimi, zgarniając z nich tłuszcz i resztki mięsa, myjąc i miętosząc, aby nabrały miękkości; wtedy uszył z nich duży kobierzec i okrył nim główną izbę chaty.
— Teraz nasza pani nie będzie czuła zimna w nóżki... — mruczał, a oczy spod krzaczastych brwi świeciły mu radością.
Na tundrze Lis spotykał czasem pastuchów samojedzkich, strzegących stad.
Renifery chodziły wolno i ostrymi racicami wygrzebywały spod śniegu mech i trawę. Czarne, białe i pstrokate „łajki“, złe i czujne, uwijały się wokół i naszczekiwały.
Niezliczone zgraje wilków czaiły się na śnieżnej równinie i czyhały na pojedyncze renifery, gdy odbiwszy się od stada wędrowały zbyt daleko w poszukiwaniu paszy. Toteż psy pasterskie czuwały nad bezpieczeństwem stada, zawracały nieostrożne jelenie północne, odpędzały skradające się wilki. Nieraz chwytały czworonożnego bandytę w biegu i trzymały go, aż dopóki nie nadbiegli pastuchy i nie zabili go oszczepem, nożem albo strzałą z łuku.
Podczas swoich wypraw myśliwskich Lis nieraz napotykał mogiły samojedzkie.
Dziwne to były groby!
Nieboszczyka wraz z pozostałym po nim ubraniem, łukiem i złamanym nożem składano zwykle w zrębie z belek modrzewiowych i przywalano pokrywę jego kamieniami. Na takiej trumnie stawiano przewrócony do góry dnem dziurawy kocioł, a obok — sanie, z uwiązanym do nich ciężkim dzwonkiem. Po pogrzebie krewni i przyjaciele, odprowadzający nie-