Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/116

Ta strona została przepisana.

boszczyka do miejsca ostatniego spoczynku, odjeżdżali nie oglądając się poza siebie, na pewnej zaś odległości od mogiły wtykali w śnieg lub w ziemię dwa skrzyżowane pręty, mrucząc przy tym:
— To jest nasza droga, a ta — twoja! Krocz już teraz swoją drogą!
Jeżeli wypada przejeżdżać koło grobu zmarłego, Samojedzi zatrzymują się, zabijają młodego jelenia i ucztują. Powiesiwszy na grobie czaszkę renifera z rogami, uderzają w dzwonek i mówią chórem:
— Słyszysz, nieboszczyku? Uczciliśmy godnie twoją pamięć!
Przy mogiłach samojedzkich, rozrzuconych po tundrze, pan Władysław upolował sporo wilków i lisów, które uczęszczały tu chętnie, usiłując dostać się do ciała zmarłego człowieka, przegryźć otaczające trumnę rzemienie i zrzucić ciężką pokrywę.
Powracając z dalekich wycieczek pan Władysław zaczynał zawsze od odwiedzin koczowiska sąsiadów.
Samojedzi przyjmowali go uprzejmie i gościnnie. Leniwy to jest szczep, lekkomyślny i lubujący się w ucztach i zabawach. Radzi więc są każdej sposobności urządzenia sutego przyjęcia. Toteż gdy zjawiał się wśród nich zesłaniec, natychmiast schodzili się wszyscy koczownicy i zarzynali jelenia, kobiety zaś zaczynały „warzyć kocioł“. Posiekanego jelenia, wraz z wątrobą, sercem, śledzioną i nerkami, gotowano długo w dużym, szczelnie zamkniętym kotle do czasu, aż pozostawało w nim mało płynu, a mięso miękło tak, że można je było jeść bez pomocy noża. Głowę wraz ze skórą i rogami pieczono osobno na węglach, po czym najsędziwszy Samojed podawał ten najlepszy przysmak gościowi, który raczył się mózgiem i ozorem.
Lis, spostrzegłszy rozrzutność sąsiadów, od tego czasu omijał koczowisko, aby nie narażać tuziemców na wydatki.