Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/124

Ta strona została przepisana.

szyło, a najzagorzalsi amatorowie wódki nie chcieli już patrzeć na butelki.
Wkrótce potem do zaimki Lisów wpadł wójt z koczowiska i oznajmił, że wśród pastuchów szerzy się „tarach“.
Pani Julianna wnet poczęła go wypytywać o nieznaną jej chorobę i bardzo się przeraziła, przypuszczając, że może epidemia nosacizny lub zarazy morowej, czyli dżumy, wybuchła tam raptownie.
Pojechała też natychmiast, aby obejrzeć chorych.
Okazało się, że ma do czynienia z mniej niebezpieczną epidemią, Samojedzi bowiem zapadli na „gnilec“, czyli szkorbut.
Pani Julianna od razu poznała tę chorobę. Dotknięci nią ludzie chudli i słabli z dnia na dzień, stawy mieli popuchnięte i obolałe, a w różnych miejscach ciała występowały im czarne plamy podskórnych wylewów krwi. Lekarka obejrzała dziąsła chorych i przekonała się natychmiast że są obrzmiałe, sczerniałe i krwawiące, zęby zaś ruszały się im i wypadały. Przystępując do leczenia rozpoczęła od tego, że kazała chorym starannie się umyć i wypłukać usta wodą, do której wrzuciła sporą szczyptę proszku taniny, po wykonaniu czego zwróciła się do nich z przemówieniem.
Objaśniła ich, że brudy, w których mieszkają, niedostatecznie świeży pokarm mięsny, a co najważniejsze, brak pożywienia roślinnego — stały się przyczyną „gnilca“, który może zakończyć się śmiercią, jeżeli chorzy nie zastosują się ściśle do jej rad. Kazała więc zdrowym dziewczętom nakopać czym prędzej spod śniegu borówek i żurawin wraz z liśćmi i jagodami, a Samojedkom poznosić pęki dzikiej cebuli, czyli tak zwanej „czeremszy“, bo wiedziała, że roślina ta znajduje się w każdym domu i czumie syberyjskim. Przez cały dzień przyrządzano potem wywar z garbnika i listków borówek, jednocześnie wyciskając sok z żurawin i drobnych cebulek „czeremszy“.