Chorzy pili sok, płukali sobie usta wywarem borówkowym i łykali gorzkie proszki chiny.
Energiczne leczenie, zastosowane przez panią Juliannę, zaczęło dawać dobre skutki, i Samojedzi, obficie odżywiani, poczuli się znacznie lepiej.
Lekarka opuściła koczowisko, nie doczekawszy się już zupełnego powrotu do zdrowia pacjentów, bo sama poczuła się chorą.
Powracając do domu ledwie mogła się utrzymać na siodle. Rozpaloną głowę rozsadzał nieznośny ból; dreszcze przebiegały całe ciało; w lewym boku wzmagały się coraz silniejsze kłucia.
Widocznie zaziębiła się w źle opatrzonym na zimę samojedzkim czumie, gdzie spędziła kilka dni; obawiała się więc poważnie zapalenia opłucnej.
Powróciwszy do domu natychmiast położyła się do łóżka. Gorączka wzrosła tak gwałtownie, że pani Julianna poczęła tracić przytomność i miotać się w malignie. W chwilach świadomości dawała wskazówki mężowi, co należy robić w takim wypadku. Łykała więc proszki chiny i leżała cicho, gdy pan Władysław rozcierał jej bok maścią z wonnych, gryzących olejków, przykładał synapizmy lub ogrzewające okłady.
Choroba nie ustępowała jednak i trzymała w swych kleszczach bladą, straszliwie wychudłą kobietę. Pani Julianna słabła z dnia na dzień i coraz częściej leżała nieruchomo, nieprzytomna, szeroko rozwartymi oczami, pełnymi niezdrowych ogni patrząc w przestrzeń.
Lisem owładnęła rozpacz. Obłędna, dzika i bezsilna była to rozpacz.
Wyrywał sobie włosy i wpatrując się w obraz Matki Boskiej szeptał:
— Czyż dopuścisz, Opiekunko strapionych, aby umarła ta, która jest bez grzechu?
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/125
Ta strona została przepisana.