konarów drzewa. Dopiero podszedłszy do jego pnia i spojrzawszy w górę, spostrzegł plamisty bok rysia. Drapieżny kot wyciągnął się na gałęzi, opuścił głowę i, wpatrzony żółtymi ślepiami w skaczącego pod drzewem psa, strzygł uszami, prychał i syczał. Był tak przejęty śledzeniem ruchów Urra, że nie zauważył człowieka, który podniósłszy strzelbę, oparł lufę o suchy sęk i zmrużył lewe oko mierząc starannie.
Po strzale mignęło w powietrzu centkowane ciało i jęło się ślizgać z gałęzi na gałąź, aż spadło, grzęznąc w śniegu. Urr z wściekłym warczeniem wpił się zębami w kark rysia i potrząsał nim.
Myśliwy szybko „obielił“ zwierza; zdjąwszy z niego piękną skórę, ułożył ją starannie w plecaku i ruszył dalej.
— Urr, szukaj! — powtórzył rozkaz.
Piesek z opuszczonym ogonem i nosem, węszącym tuż przy ziemi, pobiegł dalej.
Kilka razy zaczynał naszczekiwać na sarny lub z lekka wyć na głuszca, lecz łowiec nie zamierzał polować na tak bardzo pospolitą w tajdze zwierzynę, więc wydawał krótki gwizd.
Urr znał ten sygnał, milknął natychmiast i biegł dalej, węsząc i zaglądając do każdego zakątka.
Długo się nie odzywał.
Lis zaczął się już na dobre niecierpliwić, gdy wtem posłyszał cichy szelest w krzakach i trzask rozsuwanych suchych badyli.
Po chwili wyślizgnął się z nich Urr. Miał dziwny wygląd.
Zdawało się, że szedł na palcach, bojąc się narobić hałasu.
Sierść mu się jeżyła na karku, podwinięty ogon wlókł się po śniegu, a ostre uszka przyciskały się do głowy.
Stanął przed swoim panem i uważnie mu się przypatrywał, jak gdyby sprawdzając, czy wszystko jest w porządku.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/134
Ta strona została przepisana.