Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/14

Ta strona została przepisana.

Nie tylko nieliczni Rosjanie, mieszkający w Narymie, lecz i Samojedzi nie mogli się nadziwić.
Młody Polak, posługując się wyłącznie piłą i siekierą, walił w tajdze co najtęższe modrzewie, przerabiał je z niezwykłą szybkością na belki i wynająwszy dwu Samojedów z końmi wywoził z lasu budulec, a w tydzień potem przystępował już do stawiania chaty.
Z tym szło oporniej i wolniej, gdyż poza starannością i siłą mięśni praca ta wymagała wiedzy fachowej, której zesłaniec nie posiadał. Jednak nie upadał na duchu przed piętrzącymi się trudnościami; pilnie wymierzał, heblował, wcinał wręby, wiązał strop, dopasowywał belki.. Od czasu do czasu tylko, gdy nikt nie widział, z niepokojem spoglądał na niebo. Stawało się ono coraz bardziej szare, a ciężkie chmury zasłaniały je uprzedzając, że poza nimi sunie od północy wicher syberyjski, niosący ze sobą śnieżne zamiecie i mróz trzaskający. Musiał zbudować dom przed nadejściem zimy, więc pracował jak wściekły. Zbrakło mu jednak paru belek. Wziąwszy od Samojeda konie ruszył do tajgi. Wybrał potrzebne mu drzewa i jął podpiłowywać.
Gdy zwalił jedno, wyprostował się i otarł czoło.
Wtem doszedł go daleki krzyk, trwożny i błagalny, a po nim groźny ryk, krótki, urwany. Lis nadsłuchiwał przez chwilę. Krzyk powtórzył się raz jeszcze, już bliżej, a wnet po nim chrapliwy ryk i wyraźny trzask tratowanych krzaków.
— Na po — moc! na po moc! — niosło echo, zamierające w oddali.
Nie namyślając się długo Lis porwał siekierę i popędził w kierunku krzyku. Posłyszał strzał, nowy ryk i jeszcze żałośniejsze wołanie o pomoc.
Zesłaniec dotarł wreszcie do obszernej polany i stanąwszy w krzakach nadsłuchiwał.
— Ktoś biegnie w moją stronę... — pomyślał słysząc zbli-