dnia, jedli polewkę z „jukoły“ lub „porsu“, piekli na patykach kawałki mięsa upolowanej sarny albo zająca — bielaka rzucając kości psom; głośno dmuchając do drewnianych miseczek pili gorącą herbatę, a potem milkli i patrzyli na zesłańca.
Powtarzało się to każdego wieczora, więc Lis wiedział, co wyraża spojrzenie przyjaciół.
Żądali od niego opowiadań, zawsze takich, które by ich wyrywały ze szponów ciężkiego, nieznośnego niemal życia, pełnego trudów nieprzerwanych, nieludzkich i co chwila śmiercią lub kalectwem grożących.
Oczekiwali od niego cudu przeniesienia ich do wielkich zbiorowisk ludzi spokojnych, oświeconych, dostatnich, do zgiełku i radości życia, pod sklepienie lazurowego, pogodnego nieba, dyszącego żarem złocistego słońca, którego łaski nigdy nie doznawali.
Słuchali go z zapartym oddechem, gdy mówił o tym, co nie było jednostajną, pełną męczeństwa i nieświadomego bohaterstwa szarzyzną istnienia nędznego, półczłowieczego-półbydlęcego, o tym, co rozbrzmiewało głosem ducha, płomiennego serca i potęgi umysłu.
Lis rozumiał, czego pragnęli od niego ciemni łowcy syberyjscy, czuł, do czego się rwały ich budzące się myśli. Opowiadał im więc przez długie godziny wieczorne, a nieraz już północ wskazywał Wielki Wóz, gdy pochylony przed ogniskiem zesłaniec mówił jeszcze z zapałem lub rozrzewnieniem, grzebiąc nożem w żarzących się węglach ogniska.
Opisywał piękno, ruch i bogactwo wielkich miast, których słuchający go tuziemcy nie mieli nigdy ujrzeć, a gdzie po roku lub dwóch dotrzeć miały zdobyte przez nich drogie i rzadkie futra.
— Być może — mówił z łagodnym uśmiechem zesłaniec — twoje gronostaje, stary Rabahu, ozdobią płaszcz królewski, a ciemne sobole, które zdobył dziś Wotkuł, okryją ramiona pięknej kobiety, żony dostojnika, możnego człowieka,
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/142
Ta strona została przepisana.