Zaraz ci przypomnę, co w takich razach mówił pan Wacław Potocki, wielki poeta nasz i mądry człowiek.
Podniósłszy rękę w górę wyrecytowała:
„Wszystko wielkie za wielkim iść powinno rodem,
Na przykopę z wierciochem, na Wisłę — z niewodem“.
— Zrozumiałeś? — zapytała ze śmiechem.
— A jużci, nie ma innego sposobu! — kiwnął głową Lis. — Spróbuję tedy „wierciochem“, czyli małą siecią...
Trzy dni parły ku źródłom Ałgimu tajmienie, a rybacy zagarniali je siecią i wyrzucali na brzeg, gdzie Garsa ogłuszał je uderzeniami kija.
Z więcierzy, które ukryto w potoku, przegrodzonym jazem, wydobywano również duże ryby, płynące przeciwko prądowi.
Tajmienie, należące do rodziny łososi, znacznie przewyższały je rozmiarami.
Ryby te usiłowały gromadzić się koło zagrody zamykającej koryto potoku; co chwila wynurzały się z wody zamierzając przeskoczyć przez płot z żerdzi, oplecionych pędami wikliny, a nie mogąc ominąć przeszkody szukały wolnego przejścia. Wkrótce znalazły je.
Był to jedyny wąski otwór, dostateczny dla przejścia jednej zaledwie ryby.
Tajmienie przeciskały się przez tę zdradliwą szczelinę w płocie i trafiały do mereży — długiego, wrzecionowatego kosza, splecionego z giętkich prętów. Do pułapki w krótkim czasie nabijało się tak dużo ryb, że łowcy musieli podciągać ją ku brzegowi i wypróżniać. Wreszcie Roman wpadł na pomysł. Zamiast mereży umieścił poza jazem skrzynię, naprędce skleconą z płach i cienkich gałęzi.
W końcu tajmienie przepłynęły w górę rzeki, a za nimi zdążały już moksuny, miętusy, sigi, nelmy, potem zaś inne, bardziej pospolite gatunki ryb.
Łowcy zagarniali wszystko, co się dało, ponieważ pan