Władysław zamierzał nagromadzić jak najwięcej „jukoły“, część zaś połowu przeznaczył na użyźnienie nowego, dzikiego jeszcze pola.
W zaimce Lisów wszystkie skrzynie, kadzie i beczki wkrótce zostały wypełnione zasolonymi rybami; tajmienie i nelmy wędziły się w buchających dymem szałasach; ryby wisiały na strychu domku, w kleci, śpiżarni, na sznurach przeciągniętych przez podwórze, a tymczasem z sieci wytrząsano coraz to nowe stosy ryb.
Roman doradził, aby wykuć głęboki dół w zamarzniętej zawsze ziemi, ocembrować go kamieniami, ułożonymi na glinie, i składać w nim ryby przeznaczone na „jukołę“.
Samojedzi tłumnie przybywali do osady i kupowali świeże ryby, płacąc za nie skórkami białych lisów, wilków i młodymi reniferami.
— Stałeś się chciwy na bogactwo! — zauważyła z wyrzutem w głosie pani Julianna patrząc na męża.
Wzruszył ramionami i odpowiedział spokojnie:
— Tak! Muszę być bogatym!...
Miał przy tym twarz zawziętą i zagadkową.
Pani Lisowa domyślała się, widać, czegoś, lecz nie chciała pytać czekając, aż mąż sam się przed nią zwierzy.
Tymczasem pan Władysław, skończywszy z połowem ryb i pozostawiwszy wędzenie ich, solenie i suszenie na opiece żony i robotników, znowu wyruszył na łowy.
Od dwóch ostatnich dni nadsłuchiwał uważnie, co się odbywało w tajdze i na tundrze. Nie spuszczał też z oka Urra, który, podniósłszy przednią łapę i strzygąc uszami, godzinami całymi stał nieruchomo węsząc i warcząc cichutko, a potem biegł do pana i trącał go w nogę czarnym, mokrym nosem wydając przymilny skowyt.
W kniei zaś działy się rzeczy przedziwne! Rozbrzmiewały tam grzmiące, burzliwe poryki jeleni, chrapliwy, świszczący pozew łosi i niecierpliwy, zły bek kozłów.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/151
Ta strona została przepisana.