Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/153

Ta strona została przepisana.

— Czy nie był ktoś z waszych mężczyzn w mieście?
— Basurga powrócił przed tygodniem. Odwoził skóry do Jenisejska i opowiadał, że padł tam mór na dzieci — odpowiedział Samojed.
— Obawiam się, że jest to błonica, zaniesiona z miasta! — rzekła do męża. — Muszę jechać, Władeczku, lecz nie obawiaj się o mnie, będę bardzo ostrożna, aby nie zachorować... i nie być ci zawadą...
Nie mógł się jej sprzeciwiać i nie chciał, bo wiedział, że musiała śpieszyć z pomocą cierpiącym i ginącym ludziom. Zresztą, nieodstępnie pochłaniające go myśli panowały nad jego uczuciami i obawami.
— Niech cię Bóg ma w swej opiece! — rzekł pomagając jej wsiąść na renifera.
Pani Julianna zbliżając się do koczowiska z daleka już usłyszała lament i rozpaczliwe krzyki samojedzkich kobiet. Prócz tych jeszcze i inne jakieś głosy, zawodzenia, wrzaski, obłędne wycie dochodziło jej uszu. Ze zdumieniem spojrzała na Bajsę.
— To nasi „szamany“ — czarownicy i znachorzy leczą chorych odpędzając złe duchy — objaśniał z lękiem wskazując ręką na dziwną postać, krążącą dokoła czumów.
Człowiek ten miał na szyi zawieszone dzwoneczki, pstre skrawki tkanin na karku, a na piersiach ogony końskie i mosiężne blachy. Na głowie kołysał mu się wysoki kołpak z kory brzozowej, ozdobiony piórami, pękami farbowanego włosia i dzwonkami.
„Szaman“ skakał, dzwonił, wył i od czasu do czasu gwizdał na piszczałce z kości ludzkiej.
— Takie lekarstwo nie pomoże biedakom z pewnością! — z politowaniem pomyślała pani Lisowa i zatrzymała się przed pierwszym czumem, z którego dobiegał krzyk i płacz kobiecy.
Pani Julianna obejrzała i zbadała chore dzieci oraz kil-