Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/159

Ta strona została przepisana.

Z lekkim ukłonem odpowiedział:
— Znajduje się pan w osadzie, należącej do rodziny Lisów.
— A wy... bitte? — zadał nowe pytanie gość.
— Jestem Władysław Lis, oficer wojsk polskich, zesłany za udział w wojnie 1831 r. Bardzo proszę rozgościć się u nas...
W tej chwili na ganek wyszła pani Lisowa.
Jej wiotka postać i słodka, pełna godności twarz uderzyły nieznajomego. — Żona... — mein Herr? — zapytał.
— Tak jest! — odparł Lis.
Niemiec zdjął czapkę, posuwistym krokiem zbliżył się do żony zesłańca i schylając głowę w ukłonie rzekł:
Pardon... za niepokój! Jestem profesor, doktór Karol Ernest von Baer, wiceprezes cesarskiej Akademii Umiejętności... bitte! Ze swoją ekspedycją, z polecenia jego cesarskiej mości, odbywam podróż po Syberii... bitte. Szukamy noclegu... tylko noclegu, gnädige Frau. Ach... ach! Pozwolę sobie przedstawić państwu mego siostrzeńca, doktora Rudolfa Haaze, wychowawcę cesarzewicza Aleksandra.
Nowi znajomi uścisnęli sobie dłonie i nastąpiła znajomość.
— Wasza ekscelencja raczy stanąć w namiocie? — pytał salutując uniżenie urzędnik policyjny.
— O, my na to nie możemy pozwolić! — zawołali w jeden głos Lisowie. — Pan profesor jest naszym gościem, również pan doktór Haaze i... pan, panie komisarzu.
— Pomieścimy panów w dużej izbie, gdzie stoi tapczan i dwie szerokie ławy, — dodała pani Julianna. — Zaraz przygotuję w kuchni toaletę dla panów. Musicie się umyć po ciężkiej podróży. Znam te drogę pomiędzy Kecią a Czin-Warem! Moczary, bajory, trzęsawiska... marna, ciężka droga!
Podczas gdy znoszono rzeczy podróżnych Lis wskazał urzędnikowi policyjnemu, dowodzącemu oddziałem straży,