Niewiele pomagały okrzyki i nawoływania Polaka, więc, niedługo myśląc, jął porywać walczących i wstrząsać nimi tak, że aż pasy na nich pękaty, odrywały się poły i rękawy kożuchów.
Wtedy dopiero cofać się zaczęły przed nim szeregi podnieconych bitwą półdzikich ludzi, rozpadać się na mniejsze grupki, aż wszyscy się rozpierzchli i stanąwszy na uboczu z przerażeniem i z podziwem przyglądali się temu zwykle spokojnemu i pogodnemu człowiekowi. Lubili go przecież wszyscy i szanowali, a teraz zaimponował im i w zachwyt wprowadził siłą i prawie nieuchwytną szybkością ruchów.
Na placu „wojniszki“ pozostało tylko dwóch zapaśników: Ogły, ogromny, ponury, kabłąkowaty Tatarzyn i takiż rozrosły, barczysty, jednooki Gałga-Samojed. Okładali się wzajemnie ciężkimi dyszlami, usiłując ugodzić przeciwnika w głowę i zręcznie unikając niebezpiecznych ciosów.
— Rozejdźcie się! — zawołał Lis biegnąc ku nim. — Zaniechajcie głupiej bitwy!
Na chwilę oprzytomnieli i spojrzeli na mówiącego złymi, groźnie błyskającymi oczyma. Po chwili odezwał się Ogły:
— Odejdź i nie mieszaj się do naszych spraw! — zamruczał.
— Odejdź, bo oberwiesz od nas obydwóch! — wtórował mu ochrypłym głosem jednooki Samojed.
— Nie przerwiecie bójki? Nie rzucicie tych drągów? — już gniewnie patrząc na nich, zapytał Lis. — Pytam was po raz ostatni!
Ogły zaklął straszliwie i z podniesioną pięścią skoczył ku Polakowi.
Z drugiej strony biegł ku niemu Gałga dyszlem zakręciwszy młyńca.
Mieszkańcy Narymu i położonych naprzeciwko, na drugiej stronie Obi, tatarskich wsi — Kujalskiej, Daurskiej i Kustarewoj, ujrzeli coś niebywałego. Ledwie bowiem dobiegli
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/41
Ta strona została przepisana.