Kilka par oczu z obawą i źle utajoną groźbą wpiło się w spokojną twarz zesłańca. Urzędnicy drgnęli, gdy Toll potrząsnął rękę „buntownikowi“ i rzekł wesołym, przyjaznym głosem:
— Do widzenia, panie Lis!
Gdy komisja zdążała pieszo do miasteczka, Safianow szepnął do rewizora:
— Ten człowiek, to — zesłaniec, buntownik polski, panie rewizorze...
Toll spojrzał na niego pogardliwie i dorzucił:
— ...A nie dodał pan radca, że jest on także inteligentnym człowiekiem!... Ale, ale, doktorze Gruber! Musi pan koniecznie odwiedzić panią Lisową i porozumieć się z nią, bo jest ona, jakby to wyrazić... koleżanką pana; leczy ludność miejscową... Widziałem u niej pierwszorzędne dzieła lekarskie... niemieckie dzieła! Może ona być pomocną panu doktorowi!
— To bardzo, bardzo ciekawe! — łamaną mową rosyjską odpowiedział naczelny lekarz. — Niezawodnie odwiedzę... odwiedzę!
Tłum witał przybywające władze gromkimi okrzykami:
— Hurra! Szczęśliwego przyjazdu! Dobrego zdrowia! Hurra!
Sypały się pozdrowienia i życzenia, których przez cały ranek uczył mieszkańców Narymu pijany Kriwonogow, przy czym najmniej pojętnych walił nawet nahajem przez łeb i klął tak, że aż szyby dzwoniły.
Komisja weszła do przyozdobionego zielenią domu Rodionowych, poprzedzana przez dziobatego Pyragę, który szedł, plącząc się w długiej sukmanie, z blachą wójta na piersiach i niósł tacę, na której na bogato haftowanym ręczniku leżał bochenek chleba ze srebrną solniczką — pierwszy dar dla rewizora.
Ręcznik ten „uriadnik“ zabrał pewnej samotnej wdowie, a solniczkę „znalazł“ w kredensie Rodionowych.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/50
Ta strona została przepisana.