nąć tego nikczemnika radcę kułakiem w łeb i amen z nim zrobić...
— Władku! — upomniała go pani Lisowa, z przerażeniem patrząc w nagle spochmurniałe oczy męża.
— Wiem... wiem, że nie czas po temu... — mruknął machnąwszy ręką. — Toteż chce go walnąć nie kułakiem, a pieczęcią carowej Katarzyny!...
Podszedł, ucałował żonę w czoło i pochylił głowę, bo podniosła była właśnie dłoń, aby go pobłogosławić. Wiedziała przecież i nieraz sama już doświadczyła niebezpiecznych skutków zatargu z władzami. Władysław Lis zamierzał zaś wydać walną bitwę władzom syberyjskim, on — bezprawny zesłaniec, za którym nikt wszakże ująć się nie mógł. A jednak Julianna rozumiała dobrze, że innego sposobu nie było.
— Boże dopomóż mu, biedakowi, cierpiącemu za ojczyznę umęczoną, naucz i broń tego człowieka, bo czysty, szlachetny jest ten sługa Twój wierny. Boże Wszechmożny! — szeptała słysząc kroki męża, zbiegającego ze stopni ganku.
Lis dogonił tłum, towarzyszący rewizorowi, który w otoczeniu urzędników i policji szedł jedyną ulicą Narymu i rozglądał się dokoła, zgnębiony nędznym wyglądem miasteczka i żałobnym, smutnym krajobrazem — białą płaszczyzną śnieżną, odciętą od wschodu i zachodu czarną ścianą tajgi.
Gdy orszak przechodził koło chaty Wotkuła, zbliżył się do rewizora czupurny Ganga. Na bladej twarzyczce chłopca płonęły śmiałe, czarne oczęta.
— Naczelniku! — zawołał mały Samojed. — Gdyś spał, policja chciała skrzywdzić nas biednych, zawsze cichych tuziemców. Żądano od nas po raz drugi wypłaty podatków, już ściągniętych z nas. Zażądaj, naczelniku, od komisarza listy płatników, a my ci złożymy dowody, że policja i urzędnik podatkowy postępują wbrew prawu!...
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/60
Ta strona została przepisana.