Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/71

Ta strona została przepisana.

podpływały do ujścia rzek, wynurzając się z otchłani morskiej, aby dążyć ku południowi, ku czystym źródłom, tryskającym z piersi gór; w biegu swym do miejsca składania ikry zwalczyć musiały wartki prąd rzeki, nagromadzone na jej dnie głazy i zwaliska skamieniałych drzew, borykać się z przewalającymi się przez nie z pluskiem, wirującymi strugami wodospadów, unikać rozrzuconych przez rybaków pułapek — jazów, niewodów, więcierzy, sznurów, najeżonych chwytnymi hakami, w popłochu kryć się przed pościgiem fok, szczupaków i drapieżnego ptactwa.
Począwszy ciepły prąd, wpadający do oceanu, niezliczone stada ryb stłoczyły się w ujściu Obi i jęły sunąć na południe, wchodzić do mniejszych dopływów, wpadać do małych cichych zatok — „sorów“ lub nawet na zalane powodzią niziny.
Sprawni, czujni łowcy nie przepuścili tych kilku zaledwie dni „wonzi“.
Na Obi kołysały się już łodzie z piętrzącymi się na nich stosami świeżo osmolonych sieci; na mniejszych rzekach, jak Wach, Keć, Połoj, Samojedzi zbudowali zapory, czyli jazy, w których pozostawili dla ryb jedno tylko przejście do głębokiego kosza lub do „gimg“ — dużych mereży, z prętów wikliny splecionych; po „sorach“ rozrzucano więcierze i inne samołowy; po okrytych wodą łąkach pływały małe czółenka, z których rybacy chwytali zdobycz: w dzień za pomocą „krzywdy“, tj. sieci na trójkątnej ramie, a w nocy ościeniem o pięciu zazębionych ostrzach.
Cała ludność wyległa na połów.
Kobiety, a nawet i dzieci „brodniami“ wyłapywały szczupaki, okonie, płotki i karasie po kałużach, rowach i małych jeziorkach torfowych.
Władysław Lis od kilku już dni razem z innymi rybakami cały czas spędzał na rzece. Łódź jego, wypalona z moc-