„Wonż“ minęła. Większość rybaków powróciła do domów, lecz łodź Lisa i małe czółenko — „zajazdka“, z kulawym, ciągle śmiejącym się Garasem, wciąż jeszcze krążyły po Obi. Wyciągano z jazów ryby, schwytane w „mordach“ i więcierzach. Małą siecią łapano sigi i jesiotry i nelmy, które pozostały w „sorach“, gdzie żerowały.
W nocy pani Julianna wyszedłszy na brzeg widziała czerwone światełko, powolnie sunące po ciemnej, prawdę czarnej rzece. Wiedziała, że to jej mąż z palącym się w żelaznym koszyku łuczywom płynie w mroku i stojąc na dziobie czółenka wypatruje co najlepszą zdobycz.
Istotnie tak było.
Przy wiosłach na zmianę siedzieli Garas lub syn Wotkuła. Wpatrzeni w ciemną postać Lisa, który na tle, oświetlonym czerwonymi błyskami płonącego łuczywa, wydawał się czarnym olbrzymem, cicho poruszali wiosłami, bez szmeru i plusku opuszczając je do wody.
Lis wpatrywał się w oświetloną ogniem głębię zatok rzecznych, gdzie prąd płynął wolno, leniwie, a gdzie chętnie żerowały ryby, znajdując wśród wodorostów i traw obfite pożywienie.
Widział z lekka falujące, do włosów podobne wstęgi wodorostów i pędy traw; każdą jamę oglądał dokładnie, szukał w niej i pod zwałami kamieni zaczajonych ryb, zaciskając w mocnej dłoni długie drzewce ości. Przez kilka dni uczył się wbijać zęby tej broni w ciało śpiących ryb, toteż wyciągał teraz karasie, liny, szczupaki i miętusy. Na tych pospolitych rybach, po setkach nieudanych prób, wprawił się znakomicie i już rzadko chybiał.
Pan Władysław posiadał niezwykłą siłę, więc ważył się napadać na duże nawet jesiotry, nelmy i czyhające na nie szczupaki, od starości porosłe wodorostami na drapieżnych łbach i szerokich grzbietach.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/76
Ta strona została przepisana.