— Jestem Władysław Lis. Posyłaliście po mnie? — spytał.
— A tak! — odparł jeden z „uriadników“ — Przywieźliśmy rozkaz, dotyczący was.
To mówiąc, podał mu szarą, zmiętą kopertę z pieczęcią gubernatorską.
Lis rozerwał kopertę i uważnie przeczytał pismo. W miarę jak zaczynał rozumieć, zaciskał zęby, aby nie zblednąć i nie zdradzić swego wzruszenia.
Kancelaria gubernatora zawiadamiała, że śledztwo wykazało, iż zesłaniec Lis podburzał Samojedów, co się wyraziło w wystąpieniu ich ze skargą w bardzo niestosownym czasie przejazdu petersburskiego rewizora. Ponieważ rząd stara się o jak najlepsze stosunki z tuziemcami, więc osoby, przeszkadzające w tym władzom, nie są pożądane w rejonach, zamieszkałych przez Samojedów. Wobec tego zesłaniec Lis ma być natychmiast osiedlony w innym miejscu, które będzie mu wskazane przez uriadnika Leszczenkę.
Lis skończył czytanie i spokojnym na pozór głosem rzekł:
— Tak! Przeczytałem rozkaz gubernatora... Panowie, naturalnie, wiedzą, że ja nikogo nie buntowałem. Zajście w obecności rewizora zostało spowodowane niesprawiedliwym postępowaniem urzędników, oddanych za to pod sąd. Nie poczuwam się do winy!
Leszczenko wzruszył ramionami i odparł:
— My nic na to poradzić nie możemy. Otrzymaliśmy rozkaz i musimy go wykonać. Niech się pan przygotuje do drogi. Jedziemy za godzinę!
— Ależ ja mam gospodarstwo! — zawołał Lis. — Muszę więc przedtem załatwić się z nim...
— To wszystko potrafi zrobić za was żona wasza, — odpowiedział uriadnik.
— Jakto?! — wyrwał się Lisowi rozpaczliwy krzyk. — Zostaniemy więc rozłączeni?!
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/83
Ta strona została przepisana.