— Nie mamy rozkazu co do waszej żony, — oznajmił Leszczenko.
— Ależ posiadam zezwolenie kancelarii cesarskiej na towarzyszenie mi mojej żony! — protestował zesłaniec.
— Nic o tym nie wiemy! — wzruszyli ramionami policjanci, a jeden z nich krzyknąwszy, aby przygotowano wózek i konie, powtórzył:
— Zbierajcie się do drogi! Nie traćcie czasu!
Lis zrozumiał, że na nic się nie zdadzą jego dowodzenia i sprzeciw, więc poszedł do domu i oznajmił żonie straszną nowinę. Dzielna i na wszystko przygotowana niewiasta zbladła, lecz ani na chwilę nie straciła panowania nad sobą, ani też nie zapłakała. Po długim namyśle szepnęła do męża:
— Jedź, Władeczku, bo opór mógłby ci zaszkodzić... Ja zaś pojadę do Tomska i będę prosiła o potwierdzenie pozwolenia na towarzyszenie ci, a gdy je uzyskam, załatwię się z domem, zabiorę wszystko, co będzie można zabrać, i znowu będziemy razem... w doli, czy niedoli...
Więcej nic już o tych sprawach nie mówili.
Uklękli przed świętym obrazem i długo, gorąco modlili się.
Pan Władysław szybko ukończył przygotowania do nieznanej drogi. Zabrał ze sobą broń, narzędzia ciesielskie i stolarskie, trochę ciepłego ubrania, bielizny i naczynia, a pani Julianna włożyła mu do worka pożywienie i kilka paczek z lekami, które wypróbowała w Narymie.
Przed dom zesłańców zajechał wózek.
Wyniesiono i przywiązano rzeczy, po czym Lis, czując, jak łzy mu rozsadzają piersi, żegnał żonę w milczeniu i bólu, którego jednak nikt nie spostrzegł.
Po chwili zacisnął szczęki i podniósł głowę.
Cała ludność Narymu tłoczyła się wokoło domu.
Kobiety płakały, mężczyźni patrzyli w ziemię ponuro.
Lis ogarnął wzrokiem sąsiadów i rzucił donośnie:
— Bywajcie zdrowi, przyjaciele! Dziękuję wam za serce
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/84
Ta strona została przepisana.