jąc się z boku na bok. Wreszcie uriadnik Leszczenko rzekł do powożącego policjanta:
— Stój, Iwanie, bo, zdaje się, że to tu.
Rozejrzał się wokoło bacznie, sprawdził coś w notatniku i kiwnął głową.
— No, tak! — zamruczał. — Jesteśmy wreszcie na miejscu!
Zwracając się do zesłańca, dodał:
— Macie wasz nowy przydział! Ha! Gorszego chyba nie mogli w Tomsku znaleźć! Szczera tajga, trzęsawiska, pustynia... Tfu! Że też ludzi spokojnych i uczonych na takie nędzne życie skazują!...
Splunął i zaklął.
Rozpalili ognisko i jęli gotować strawę.
— Przenocujemy tu z wami, a jutro odjedziemy — mruknął Leszczenko. — Może pomóc wam w stawianiu szałasu?
— Dziękuję! — odparł Lis. — Przydałby się on w nocy i mnie i wam. Komarów i bąków — wielka tu moc!
Szybko narąbali cienkich drągów, ustawili stożkowaty szkielet zwykłego „czumu“ tubylczego i opletli go gałęziami. Lis okrył ziemię kawałkami kory brzozowej i liśćmi paproci, a na to wszystko zarzucił kawał wojłoku, którym okryte były jego rzeczy.
— Jako tako przetrwacie, aż zbudujecie lepszy czum; chociaż myślę, że nie poradzicie... — zauważył Leszczenko.
— Hej tam, dlaczego? — spytał Lis, potrząsając głową.
— Bo nie macie „niug“! — odpowiedział uriadnik.
Lis wiedział, że „niugami“, czyli szerokimi kocami zszytymi z kilku skór, Samojedzi okrywają drewniane szkielety swoich szałasów, więc uśmiechnął się i odrzekł:
— Nie wątpię, że w takim odludziu wytropię nie jednego łosia i jelenia. He! Strzelam zaś celnie, więc bedę miał „niugi“.
Jakaś nagła nadzieja wstąpiła w niego, więc wyzywająco popatrzył na policjantów i zawołał:
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/87
Ta strona została przepisana.