smutne były, bo dusza jego rwała się do żony — cichej, zawsze łagodnej, pogodnej, a teraz tak bardzo samotnej, porzuconej na łaskę losu i obcych ludzi. Po raz setny zadawał sobie męczące pytanie:
— Gdzie jesteś? Co robisz, najdroższa, promienna gwiazdko moja, Julianko złotowłosa?!
Usiłował domyślić się, co zamierzała uczynić kochana kobieta i w jaki sposób wykonać swój zamiar. Ten wysiłek myśli i nie opuszczający go nigdy niepokój o żonę ostatecznie odpędził sen z powiek Lisa. Ześlizgnął się bez szmeru z posłania i wyszedłszy z szałasu usiadł przed ogniskiem.
Dym otoczył go i przepędził zjadliwy „gnus“. Oparł ręce na dłoniach i pogrążył się w niewesołe myśli. Zaduma jego prysła jednak niebawem, gdyż uwagę przykuły do siebie przeróżne odgłosy, dobiegające z głębi puszczy.
Rozpoznawał niektóre, inne znowu słyszał po raz pierwszy.
Gdzieś w pobliżu zabełkotał nagle obudzony ze snu czarny, czerwonobrewy cietrzew. Kury natychmiast odpowiedziały mu krótkim, trwożnym kłochtaniem.
Gdzieś wysoko, pod obłokami zatrąbił ostrzegawczo klucz żurawi czujnych, zaniepokojonych widokiem ogniska. Z szelestem skrzydeł i głuchym brzęczeniem miotała się w powietrzu słonka.
Nigdzie nie słyszane też głosy biegły z kniei i zamierały na polance, z samotnie tkwiącym na niej szałasem.
Jakieś przygłuszone poryki, zdławione beczenie, ponure, nagle urywające się wycie, skowyt krótki, przenikliwy, jakieś tajemnicze pomruki, ni to z ziemi wychodzące westchnienia przeolbrzymich istot nieznanych, to znów syki, zgrzyty ostre i niepokojące, zdawało się, tuż — tuż powstające, po chwili daleki plusk, cichy żałosny jęk, człapanie niewidzialnych w mroku nóg, stąpających ostrożnie po grząskim trzęsawisku,
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/89
Ta strona została przepisana.