Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Starając się nie robić hałasu, postąpił kilka kroków naprzód wpatrując się w mrok.
Jakaś ciemna, czarniejsza od nocy postać zamajaczyła na tle lasu i bez szelestu, jak gdyby widmo, sunące ponad ziemią, skoczyła ku Lisowi.
— Wotkuł! Wotkuł! — wyrwał się zesłańcowi szept gorący.
Samojed ogarnął go ramieniem i prowadził w głąb tajgi, zręcznie omijając ukryte w mroku i w gąszczu trawy, kępy torfowiska i małe, głębokie kałuże czarnej, ziejącej zgnilizną wody.
Tak doszli do niewysokiego, suchego pagórka.
— To ja! — rzekł Wotkuł, ściskając ramię przyjaciela. — Widziałem wasz wózek, gdy skręcał na starą groblę przez Bułyńskie oparzelisko. Domyśliłem się wtedy, że „urusy“ wiozą ciebie na Czin — War... Wiem, że prowadzi tam tylko jedna droga, którą przed stu laty zbudowali jacyś wojewodowie rosyjscy dla poszukiwania złota... Wtedy pobiegłem na przełaj, na wschód, ku rzece Ałgim... bo tam droga się urywa... Numa-Wielki Duch dopomógł mi! O, wielki, dobrotliwy Numa pozwolił Wotkułowi odnaleźć „Sprawiedliwego“! Zanocowałem nad brzegiem Ałgimu, lecz gdy zmrok zapadł, ujrzałem z pagórków oświetlone ogniskiem wierzchołki świerków... Przybiegłem do ciebie... jestem już...
Zesłaniec objął Wotkuła i przycisnął go do szerokiej piersi, nie mogąc wydobyć z niej głosu i czując, jak łzy wdzięczności ściekają mu po policzkach.
Wotkuł ciągnął dalej:
— „Urusy“ śpią, spokojni o swe życie, bo stąd trzy dni drogi do najbliższej osady ludzkiej... Możemy iść do nich i pchnąć nożem...
Lis drgnął i ścisnął dłoń Samojeda.
— Nie rób im nic złego, Wotkule! Za co? Oni spełniają rozkaz władz i nie są winni! Tymczasem taka zbrodnia mo-