głaby rozłączyć mnie z żoną na zawsze i zgubić... Rozumiesz!
Umilkli i siedzieli trzymając się za ręce.
Wotkuł poruszył się niecierpliwie i rzekł:
— O świcie pobiegnę do Narymu... Skrzyknę naszych i za dwa tygodnie przyjdziemy tu. Będziemy stawiali dla was nowy dom... Wypytaj „urusów“, czy możesz osiedlić się na Ałgimie... bo tam lepiej... Górzysty kraj... nie ma moczarów... tajga pełna zwierza... rzeka — ryb... wesołe miejsce, a dla „urusów“ niedostępne! Żaden z nich nie będzie tam zaglądał. Szczęśliwie tam żyć będziemy... „Sprawiedliwy“, „biała niewiasta“ i my — łowcy... sameednam!
— Sameednam? — powtórzył Lis.
— To znaczy — synowie tej ziemi — objaśnił Wotkuł. — Szczęśliwi tu będziemy wszyscy!
Lis zrozumiał zamiary przyjaciela. Radość szalona porwała go, szukał słów, aby wyrazić Wotkułowi całą głębię swej wdzięczności, lecz stroskane serce nie wytrzymało nawału wrażeń. Zesłaniec szlochać zaczął głośno, a Samojed snadź zrozumiał uczucie przyjaciela, bo siedział cicho, wstrzymując oddech i powtarzając bezdźwięcznie:
— Numo, Wielki Duchu, dziękuję ci!... Wielki Duchu, bądź błogosławiony!
Ujrzawszy, że Lis zaczyna się uspokajać, wziął go znów pod ramię i prowadził poprzez ciemną knieję. Ledwie błysnęły przez gąszcz czerwone błyski ogniska i zaleciał zapach dymu, Wotkuł szepnął:
— Idź cicho i kładź się, a gdy czternasty raz ukaże się słońce, czekaj na mnie, czekaj na przyjaciół. Przyniosę ci wieści, od „białej niewiasty“...
Ścisnął dłoń Lisa i zniknął jak majak nocny.
Wzruszony, lecz spokojny już i pocieszony zesłaniec powrócił do ogniska i uklęknąwszy modlił się długo i gorąco, korzył się przed Wszechmocnym i Najdobrotliwszym Pocie-
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/92
Ta strona została przepisana.