W pobliżu krętego jaru spłoszył sarny, pijące wodę, a trochę dalej, z wystającego z wody kamienia skoczyła do rzeki brunatna wydra.
Oczy Lisa miotały iskry. Przekonywał się coraz bardziej, że Wotkuł powiedział prawdę; miejsce było istotnie bardzo piękne.
Rozejrzał się wokół bacznie oglądając pnie sosen. Po pewnym czasie dostrzegł białą plamę na żółtym pniu. Była to zacieś, zrobiona snadź niedawno, bo złociste krople żywicy nie zdołały jeszcze stwardnieć w powietrzu. Kierując się według tych znaków, zwykłych dla podróżujących przez tajgę Sybiraków, Lis odnalazł ślad ogniska, przy którym spędził noc poszukujący go Wotkuł.
Samojed wybrał był dla swego obozowiska polanę, od północy osłoniętą zboczem wysokiego pagórka i ścianą świerków. Jedna strona polany dotykała wąwozu, którym wpadał do rzeki Ałgimu szeroki, głęboki potok, druga przechodziła w zarośniętą nikłym lasem kotlinę.
— Dobre miejsce na osiedle! — pomyślał zesłaniec i jął rozważać, jak wypali, wytrzebi i wykarczuje gąszcz leśny, a w kotlince zaorze duży szmat roli.
— Wszystkiego będziemy mieli tu pod dostatkiem! — mruczał, uśmiechając się sam do siebie. — Jagód tu bez liku; ryb — to chyba umyślnie ktoś powpuszczał je do Ałgimu i potoków! Wielki Boże! — westchnął dziękczynnie, — niech imię Twoje rozsławione będzie po całej ziemi — od kresu do kresu! Jakżeż się ucieszy moja Julianka, gdy ujrzyte cuda!
Szybko zrzucił z siebie worek i wydobywszy z niego sieć jął rozpalać ognisko. Gdy płomienie poczęły już lizać dno zawieszonego nad nimi kociołka, zarzucił sieć na ramię i brzegiem potoku zbiegł ku rzece.
Nie zdążyła jeszcze zagotować się woda, gdy Lis powrócił już, niosąc kilka trzepoczących się w sieci ryb. Naprędce
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Mocni ludzie.djvu/98
Ta strona została przepisana.