Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/130

Ta strona została przepisana.

drzewa na brygantynie, pisał i przyglądał się, jak uczony w Brugji mistrz ciesielski część po części na pergamin przenosił wizerunek „Dumnej Filsandy“, aż się zjawiła, niby prawdziwa, w te same barwy ozdobiona, misternie w każdej kwadrze, czy to w rufie, czy sztabie, w szerokości deku lub w wysokości masztów pomiary swe przechowująca.
Rycerz oglądał gdańskie ludwisarnie, które z rozkazu hetmana do odlewu armatek przysposabiano pośpiesznie, prochownie i saletrownie oksywskie i tczewskie oraz warsztaty, gdzie płótno żaglowe tkano, pleciono i smolono cumy i cienkie liny okrętowe.
Często wołał go do Tczewa kasztelan Lanckoroński i, zamknąwszy się z nim, układał pisma do panów Potockich, Bnińskich, ambitnych Mycielskich, Myszkowskich, do arcybiskupa gnieźnieńskiego, który każdego roku okręty własne, w Gdańsku swojem zbożem i mięsiwem naładowawszy, do Flandrji posyłał na sprzedaż; do Morsztynów, kupców krakowskich, handlujących z Anglją i Hiszpanją, i innych, lubujących się w morzu lub od niego bogactwo swoje czerpiących.
Pięknie pisali panowie Lanckoroński i Haraburda de rebus maritimis i o ofiarę pieniężną na armatę wodną Rzeczypospolitej prosili, aby ante proelii commitendi signum mieć już wszystko w pogotowiu na Bałtyku.
— Podpisz, podpisz waść, bo nazwisko twoje w one czasy zdziałać siła może! — mawiał pan kasztelan, kładąc swój podpis na listach.
Pan Lanckoroński sam napisał do dostojnego biskupa przemyskiego, Pawła Piaseckiego, a ten dziejopisarz sprawiedliwy, aczkolwiek króla Zygmunta III