Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/144

Ta strona została przepisana.

Istotnie, król, prowadząc panią Wandę, sunął ku panom tanecznym krokiem.
Podszedłszy, dłoń tancerki raz jeszcze ścisnął i, zwracając się do pana Haraburdy, rzekł:
— Kawalerze, prawdziwym skarbem Bóg cię obdarzył! Radzi będziemy oglądać was w naszym zamku w Warszawie. No, a teraz idź już tańczyć z żoną, bo słyszałem, iż do „wyrywanego“ kapela przygrywać zaczyna!
Rycerz skłonił się i, ująwszy żonę za rękę, w krąg tańczących gości wstąpił.
— Coraz mniej takich prawdziwych ludzi wojennych chodzi po ziemi! — zauważył wojewoda Ostroróg, kiwając głową w stronę oddalającego się pana Haraburdy.
— Szczera to dusza rycerska i głowa nie od parady! — wtórował mu hetman, z trudem powstrzymując się w obecności króla od „mopanka“ i swego „ja ci powiadam“.
Zygmunt obrzucił wzrokiem rozrosłą a zgrabną, wąską w biodrach i cienką w pasie postać pana Haraburdy.
— Istny Lucyferus! — rzekł z uśmiechem.
Król miał słuszność, pan Haraburda, bowiem, przywdział na siebie czerwony strój polski: czerwone z safjanu buty i szerokie hajdawery, czerwony żupan z krwawnikami na guzach i czerwony pas mukadynowy, turecki, z którego na szamerowanych złotych rapciach zwisała karabela bogata, zdobytemi na bojarach drogiemi kamieniami wysadzana.
— Piękna para! — raczył łaskawie zauważyć król-jegomość. — A społem barwy narodowe kreują!