Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/148

Ta strona została przepisana.

Wypadł świt a tu widzimy stoją zugi, co każna ma maszt, jedną obaję i duży żagiel — płyną do nich dubasy i małe kozy z worami, a nad wszystkiem czuwanie ma stary bryg, — do obrony i poratunku, widać, od Szwedów posłany.
— Napadliście na ten okręt? — spytał niecierpliwy pan starosta.
— A jakżeby inaczej beło, dostojny panie?! — odpowiedział Kaszub. — Napadlim my i kulami zarzucalim, a gdy taki hruk se nawiązał, od morza przybieżała duża brygantyna „Carl I“ i odrazu szkutę Nuksową zatopiła, bo w nią pięć kul popadło tuż obok wasserpforty. Jedna dzura se drudziej chwetała! Sącz był wielgi, ani rusz — zatkać! Strzelalim, ile moglim, trzech jeno naszych wyciągnelim ze zwary, a sami chyżo pobieglim... Ścigała nas owa brygantyna, decht do Uska bez mała, aleć my żagle mocniej bieżne mielim, to i odbieżelim, chocia dzurę wielgą w bakorcie przynieślim...
— A ludzi siła, szyprze, na waszej szkucie pobili? — spytał znowu starosta.
— Ze wszyćkiem to trzech ubili, a pięć jeno poranili — rzekł Kaszub.
— Oprócz tej brygantyny i bryga przed Szczecinem nie widzieliście inszych okrętów zbrojnych? — po długim namyśle zadał pytanie pan Weyher.
— A nie! Nie widzielim — odparł Budzisz. — Cale nie widzielim, ale to była mocna brygantyna!...
Pan starosta głowę oparł na dłoniach, a po chwili wstał i rzekł, zwracając się do komisarzy:
— Jak sądzicie, waszmościowie, — nie wiem, lecz ja wysyłam „Zjawę Morską“ na pomszczenie szkuty,