rady z hetmanem i komisarzami i o tem, co zamierzał czynić, brygantyna stała już przed Puckiem. Żadnego ruchu nie można było jednak dojrzeć na niej.
Pan Haraburda w szalupie podpłynął do swego okrętu, krótką chwilę rozmawiał z szyprem Mużą i, pozostawiwszy imć Wojciecha Kubalę, spokojnie powrócił do Pucka. Wkrótce ten i ów z mieszkańców powtarzał, że coś się popsuło na brygantynie, którą ciesielscy mistrzowie naprawiać mają.
Wieść ta dotarła do Gdańska, gdzie zniknięcie „Zjawy Morskiej“ dało żer różnym domysłom i baśniom. Służący wrogowi kupcy wieść tę szybko posłali Szwedom.
Jednak późnym wieczorem, gdy światła w domach puckich mieszczan zgasły, zakipiała robota. Do burty brygantyny podpłynęły dwie duże szkuty i trzy szmagi dwużaglowe, obsadzone przez okrętników pana Haraburdy; inni na łodziach pojazdowych zwozić zaczęli beczki, skrzynie i wory, układając je w rumach małych statków. O północy otwarto luki w pokładzie brygantyny i zaczęto spuszczać na sznurach jaszcze z prochem, rybami, suchemi podpłomykami, słoniną, duże kadzie i stągwie z wodą, znoszono kule armatnie oraz niedawno sprowadzone z Niemiec „karkasy“ — srogie pociski płonące.
Gdy wszystko było skończone, z fok-marsy bosman po trzykroć podniósł i opuścił zapaloną latarnię i ciemność ponownie nad Małem morzem zapadła.
— Czas już na mnie — rzekł rycerz, biorąc obydwiema rękami dłoń żony.
— Pomódlmy się, Władeńku!... — szepnęła pani Wanda.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/166
Ta strona została przepisana.