Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/171

Ta strona została przepisana.

tewnego obrócił i dziobem do wyjścia postawił, skierowała się powolnym biegiem ku wyjściu z Wisby.
Tuż za skałami brygantyna stanęła w dryf, szustając się zlekka na gładzie, nadbiegającej z odkrytego morza.
Kilka szalup odbiło od niej natychmiast.
Uzbrojeni okrętnicy pod dowództwem Kubali i sprytnego a zuchwałego komendora Pyzy, co to pismo rycerza dostarczyć księciu brandenburskiemu się podejmował, cicho podpłynęli do szwedzkich zug, stojących przy cieśninie.
Porzucone przez ludzi i uszkodzone stały pochylone, już wodą zalewane.
— Jak im więcej gardziele roztworzymy, to już niewiele a pójdą sobie na dno — zauważył radosnym głosem Kubala. — Bóg nad nami czuwa!
— Fart ma nasz komendant i — tyle! — odparł Pyza, wiercąc dziurę w sztabie krypy.
Odrąbano cumy. Statki, od przodu napełniając się wodą, zaczęły sunąć ku sobie dziobami, coraz się bardziej nurzając.
Gdy szalupy przybiły do brygantyny, szwedzkie zugi zatonęły.
— Dobra! — zawołał pan Harabarda. — Teraz żaden duży okręt stąd nie wyjdzie! Ludzie do dział! Biegły ogień po zatoce karkasami!
Huknęły armaty. Płonące pociski zaczęły padać na duże i małe statki szwedzkie, szerząc popłoch wśród śpiących majtków i pogrążonego w ciemnościach miasteczka. Palić się najpierw zaczęły ładowane sianem i owsem orlogi, a ogień przerzucał się na stojące wpobliżu szkuty i lichtuny. Hukowi dział