Już dwa miesiące oczekiwała pani Wanda męża-rycerza. Były to miesiące troski i lęku, rozpaczy i nadziei. Tylko wiara i gorąca modlitwa koiły serce stęsknionej kobiety.
W pięknym domu przy Długowsi często widziano sędziwego Lehmana, krewkiego starostę puckiego, a nawet samego wielkiego hetmana koronnego. Odwiedzali nadobną panią Haraburdzinę i słowa pocieszenia i nadziei jej nieśli, od czasu do czasu radując ją mglistemi słuchami o mężu.
Lehman od kupców hanzejskich wieści przynosił, że w Szwecji popłoch powstał, gdy nie doszły do Sztokholmu statki, potrzebnym towarem wojennym ładowane, a także gdy dowiedziano się o zatopieniu przez nieznaną brygantynę dwóch fregat szwedzkich i o zamknięciu ich kadłubami cieśniny Wisby.
Miał też nowiny pan Koniecpolski, bo z Kurlandji przychodziły doniesienia, że jakiś okręt, niosący na grocie czarną banderę kaperską, grasuje straszliwie, tępiąc mniejsze statki nieprzyjacielskie i wycinając ludzi w pień.
— Ja ci powiadam, mopanku! — wołał pan hetman,