Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/189

Ta strona została przepisana.

— Gadu, gadu, stary dziadu, baj, bajugo, byle długo! — odmruknął szyper. — Skrzat, nie skrzat, a jakowaś troska komendanta, słysz, — gryzie. Patrzę się i patrzę, no i — widzę wszyćko! Złe z tego dla szwedzkich karków wyniknie — tyle tego będzie!
Jednak Muża nie zgadł.
Świt zaczynał mgławić ciemno-szare niebo. Dęła siewierz surowa, bo to już jesień dążyła od północy z wichrami, poszumem suchych liści, zbiegających na zdziary ze stromych spychów brzegu, ze szklącym się na mieliznach szronem — cienkiemi taflami kry, co się łamała na szelei i topniała w dzień, gdy słonko stawało wysoko.
Pan Haraburda, ukrywający się przed dwiema fregatami, krzyżującemi po morzu wpobliżu Hange, stał ze swoją „Zjawą Morską“ w głęboko w ląd wcinającej się zatoce, osłoniętej od przodu grzędą czarnych raf. Widział rycerz zwarę, bijącą w skały, ociekające pianą i smugami zimnej, ciężkiej wody, słyszał warkot rozszalałej pod smaganiem dmy kipieli, lecz myśli jego były daleko, — tam, gdzie w domu gdańskim porzucił swoją umiłowaną Wandkę.
— Jak żyjesz, luba, luba moja? — bez dźwięku pytał zaciśniętemi ustami, czując, że serce rwie mu się z bólu i nieznanego nawet w zgiełku bitwy strachu.
Nagle nadleciały mewy, krążyć zaczęły dokoła masztów, spadać aż do burty i krzyczeć drapieżnemi głosami. Jedna z nich — biała i duża, szybować jęła nad głową rycerza, zniżała się tak, że czuł powiew jej skrzydeł, i jęczała przeciągle i żałośnie.
Długo słuchał jej skarg niepojętych, aż drgnął, bo wyraźnie dolatywały go teraz i zapadały do serca krzyki mewy: