Pani Wanda powoli powracała do zdrowia. Rycerz nie odstępował od łoża ukochanej, ciesząc się, jak dziecko, gdy wesołe błyski zjawiały się w jej modrych oczach, skakał i klaskał w dłonie, spostrzegłszy, że wargi jej gorącą krwią nabrzmiewać zaczęły i słabe jeszcze, lecz zwiastujące rychłą poprawę rumieńce na bladych policzkach wykwitły, do delikatnych płatków róży podobne; gdy zaś pewnego dnia pani Wanda sama na łożu usiadła i złote warkocze rozplatać zaczęła, ryknął z wielkiej radości pan Władysław i stroskanemu sercu upust dał.
Pani Haraburdzina wkrótce zaczęła opuszczać łoże i, podtrzymywana przez męża, siadywała w głębokim fotelu w świetlicy, radując się wszystkiemu — i rzadkim już promieniom jesiennego słońca, i ciemnym świerkom, zaglądającym do okna, i sprzętom, znajdującym się w izbie.
Pan Haraburda wtedy dopiero zaczął wybierać się do starosty z relacją o skończonej pławbie.
— A nie śpieszcie się, mój kochany panie, — uspokajał go Kubala — posłałem tegoż dnia, gdy powróciliśmy, pachołka do Pucka, a pan starosta zjechał tu niezwłocznie, aby o zdrowie pani zwiedzieć się. Wtedy relację obszerną o wszystkiem panu Weyherowi zdałem, on zaś zaraz do pana hetmana z pismem gońca pchnął.
— To hetman wtedy swego lekarza nam przysłał? — zapytał rycerz.
— E, nie! To ja przez pachołka naszego pana hetmana o pomoc prosiłem! — zawołał imć Kubala.
Pan Haraburda schwycił go wpół i całować zaczął, jak brata lub syna kochanego, a pani Wanda za głowę młodziana objęła i do siebie przytuliła.
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/199
Ta strona została przepisana.