Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/202

Ta strona została przepisana.

sów! Nie wiem, czy, oprócz mnie i wielkiego hetmana koronnego, inni także rozumieją, bo komisarze parskają mocno, żeś to podeptał wszelkie mores belli maritimi, jakowa, jak gadają, powinna do pojedynku szlacheckiego być podobna. Kpij z nich jednak, waćpan, bo buława hetmańska cię skutecznie osłania, a pamiętaj, że melioribus annis nagroda za sławne czyny nie ominie takich, jak ty!
— Ja, panie starosto, za nagrodą się nie oglądam! — odparł ze smutkiem pan Haraburda. — Dziwno mi jeno, jakto komisarze — ludzie wojenni, wyrozumieć nie mogą, że wojna sprytu uczy, a nie pisanych na pergaminie praw. Zwycięża ten, kto mądrzejszy! Tak nas uczył świętej pamięci hetman Żółkiewski. Czyżby się czasy zmieniły, a z niemi i — myśli?
— Och, zmieniły się, rycerzu, i myśli! — westchnął pan Weyher.
— Niech się zmieniły, tylko wszelako mózg we łbach pozostał mózgiem, a na sieczkę się nie przerobił? — zawołał pan Haraburda. — Starożytni mówili dobrze, że dente lupus, cornu taurus petit. Czyżby nie tak było?
— A, no pewne, że wilk kłem, a byk rogiem wojuje, mój przyjacielu, — odpowiedział pan starosta — ale nostro tempore wilka od byka nie byle kto zaledwie odróżnić potrafi!
— To już widzi mi się, wasza dostojność, że acta est fabula! — rzekł pan Haraburda. — Gra skończona! Żeby nie psować krwi panom komisarzom i tym, którzy radzi morza zaniechać, pójdę sobie do jakiej pancernej chorągwi i szablą będę robił...
— O! — wrzasnął pan starosta. — Waść w gorącej