Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/22

Ta strona została przepisana.

— Przystaję na żądanie waszmościów, — wyjąkał młodzik, — chociaż gwałt mi się tu dzieje...
— Właź pod ławę i powtarzaj za mną, a diligenter głośno, aby wszyscy słyszeli! — rzekł Haraburda, podnosząc się.
Młodzik w jednej chwili znikł pod stołem i z pod ławy powtarzał słowo po słowie:
Habeo dicere, iż szlachetnie urodzeni panowie Haraburda, Mzura i Dubissa-Kraczak nigdy nie służyli samozwańcom i Mniszchównie, będąc towarzyszami pancernych chorągwi hetmańskich i wiernymi obrońcami Rzeczypospolitej...
— Teraz potwierdź to swojem nazwiskiem, asan, i wyłaź! — rzucił Haraburda, siadając.
Ad perpetuam rei memoriam juro ego — Stanisław Sieniawski.
Haraburda nagle drgnął i, nie patrząc na gramolącego się z pod ławy młodzieńca, rzekł do przyjaciół:
— Nic tu po nas, — chodźmy!
Zawrócił się i szybkim krokiem wyszedł z izby.
Gdy trzej przyjaciele opuścili winiarnię, na nowo wszczęto tam hałasy i przerwaną zabawę.
— Panie Fugger! — wołała szlachta, a gdy poważny patrycjusz, znamienity, rodowity kupiec zjawił się wśród gości, rozległy się skargi i narzekania:
— Biją twoich gości, panie Fugger!...
— A czyż moi goście nie mają szabel? — pytał kupiec, mrużąc oczy i zapinając na mosiężne weneckie guzy kaftan z cienkiej granatowej karazji.
— Jakieś rarogi wdzierają się do winiarni! — krzyknął siedzący w kącie otyły gość z przewiązanem czarną płachtą okiem.