Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/225

Ta strona została przepisana.

Po kilka razy dziennie spuszczał się pan Haraburda wraz z Ottobonim do rumu i obaj macali zboże, po łokcie zanurzając w nie ręce.
— Zagrzeje się, jak mi Bóg miły, zagrzeje! — mruczał rycerz.
Jakby wiedział pan Haraburda, bo istotnie pszenica grzać się zaczęła po kilku dniach, więc musieli kotwicę rzucić w hiszpańskiej Korunie i, rozłożywszy na gorącym piasku płótno żaglowe i konopne opony, rozsypywali na nich pszenicę, rydlami ją ciągle ruszając, aż się przewietrzyła należycie i ostygła.
Zabrało to kilka dni, lecz zato spokojni byli żeglarze o swój ładunek, ukryty w rumach.
— Wielką konsolację teraz czuję, mości Ottoboni — mówił komendant do Włocha — bo wiem, że do Genui dopłyniemy i wszystko dowieziemy szczęśliwie!
Tu duca, tu signore e tu maestro! — odparł kupiec. — Chcę wierzyć tobie, szlachetny panie. Chociaż nic przed ukończeniem pływanki mówić nie można. Pamiętaj o korsarzach maurskich!...
Retro, satana! — zawołał pan Haraburda, z trwogą patrząc na morze.
Z Koruny „Baltika“ szybko płynęła na południe, zbliżając się do Gibraltaru.
Sama nazwa cieśniny ciągle przypominała komendantowi Maurów, gdyż Ottoboni powiedział mu, że znane starożytnym żeglarzom „słupy herkulesowe“ Arabowie nazwali Dżebel al Tarik, od czego powstało hiszpańskie słowo — Gibraltar.
Ominąwszy przylądek Św. Wincentego, żeglarze spostrzegli dwie duże hiszpańskie galjony z czerwonemi krzyżami na żaglach, kilka mniejszych dwu-