Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/226

Ta strona została przepisana.

masztowych kog i trzymasztowe pinki, napróżno usiłujące halzować, aby złapać wiatr. Jednak na oceanie panował prawie zupełny sztyl i żagle fladrowały, obwisając na długo i na chwilę tylko wydymając się, gdy nadlatywała słaba bryza.
„Baltika“ sunęła powoli, mając wiatr od bakortu i wychodząc dalej w morze, gdzie szyper miał nadzieję złapać w żagle silniejszą dmę.
Zniknęły woddali hiszpańskie okręty i „Baltika“ płynęła samotna.
Po południu dojrzano jakieś statki. Wkrótce wynurzyły się z wiszącej nad morzem świetlnej mgły trzy duże trzymasztowe galjony, szybko prujące gładką powierzchnię oceanu.
— Patrzcie, waszmościowie! — zawołał Kubala do komendanta i Ottoboniego. — Żagle im wiszą niby płachty, suszące się po płotach, a tymczasem chyżo lecą!
— Biada! — krzyknął kupiec. — Pędzą ku nam galeasy korsarskie, poruszane pojazdami!
Pan Haraburda zaczął patrzeć przez lunetę i dojrzał dwa rzędy wioseł, miarowo bijących wodę.
Zaczęto pośpiesznie zmieniać halzę galjony, aby nadać jej inny kierunek, lecz na morzu zapadła zupełna cisza i „Baltika“ bezradnie kołysała się na gładzie, prawie się nie poruszając.
Galeasy szybko dopadły dryfujący okręt kupiecki i zahaczyły go z obydwóch burt.
Korsarze o czarnych twarzach, białych i czerwonych zawojach na głowach, zacisnąwszy w zębach krzywe handżary, zaczęli wskakiwać z wysokiej burty na pokład „Baltiki“.