Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/269

Ta strona została przepisana.

Rycerz, stanąwszy w Toruniu, poszedł bez zwłoki do kwatery hetmańskiej. Chociaż godzina była jeszcze wczesna, ordynansowy towarzysz, posłyszawszy nazwisko gościa, pobiegł do hetmana.
Pan Koniecpolski w czerwonym archałuku tureckim, odsłaniającym mu szeroką, nagą pierś, natychmiast przyjął pana Haraburdę.
— Synku! Synku! — wołał, roztwierając ramiona i obejmując rycerza. — Synku, mopanku, ja ci powiadam, serce mi wybolało o ciebie! W ciężkiej opresji, mopanku, w jakiej nieraz tu bywaliśmy, nijakiej ekskuzacji, ja ci powiadam, znaleźć nie mogłem, iż consentiens byłem z twoją imprezą! Już myślałem, że dopiero na polach elizejskich spikniemy się ze sobą, ja ci powiadam, mopanku!
Lubujący się w dobrych żołnierzach hetman łzy miał w oczach i pana Haraburdę, jak syna witał, raz po raz w ramiona biorąc.
— Sczerniałeś i zeszkapiałeś, mopanku! — mówił, patrząc na rycerza z miłością. — Widzę jednakże, ja ci powiadam, że zdrów jesteś i mocny. Nie udręczyły ciebie bisurmany do rdzenia, mopanku, jak widzę! Pro bono omine mam twoje przybycie, synku! No, i małżonka szczęśliważ będzie!
— Zdroważ jest ona? — spytał pan Haraburda, z trwogą patrząc na hetmana.
— Trzy niedziele temu będzie, jak spotkałem ją w Warszawie u nuncjusza, mopanku! — zawołał pan Koniecpolski. — Łania, ja ci powiadam, i, jak owa zraniona łania, łzę ma w pięknych oczach, bo ją tęsknota i lęk o ciebie, mopanku, ja ci powiadam, gryzie!
— To Wandka przebywa w Warszawie?... —