Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Miej litość, Władeńku, nad pokwitowaniem, bo żadne scripta tam się nie zmieszczą i pozostaną ino same pieczęcie! — wołała, śmiejąc się i broniąc żartobliwie.
Wyszli na dwór przez sień przysadzistego domu na podcieniach. Dokoła obszernego majdanu szły beluardy, a na nich w przerwach stały śmigownice.
W głębi wznosił się lamus, otoczony wewnętrznym nasypem z wyziorami dla strzelców.
W budynku widniały długie szeregi ustawionych rusznic, w dużych skrzyniach leżały bandolety, małe i duże pistolety, worki ze skałkami; na ścianach wisiały pałasze, karabele, szpady, buzdygany, stare miecze polskie i krzyżackie, nadziaki; na drewnianych półkach połyskiwały zbroice, karaceny, pancerze, misiurki tureckie i ruskie, hełmy, siodła, a po kątach — związane, niby snopy — lance, dzidy, włócznie, litewskie oszczepy o szerokich grotach, tatarskie dziryty, szwedzkie, niemieckie i moskiewskie berdysze.
— A pod lamusem są lochy, gdzie prochy trzymamy, baryłki z siarką i saletrą — opowiadał pan Haraburda.
— Zdobyczna to broń! — zauważyła młoda pani, ogarniając wzrokiem lamus.
— Od siedmiu pokoleń! — zawołał rycerz. — Wszystkie ludy złożyły się na ten lamus, bo, oprócz wojen, Haraburdowie nieraz wyjeżdżali na turnieje do ziemi niemieckiej, frankskiej, a jeden to nawet do Hiszpanów zawędrował, gdzie się potykał z czarnymi rycerzami maurskimi i napuszoną niby głuszce na tokowisku szlachtą andaluzką i kastylską; wszyscy przywozili do kraju broń zdo-