Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/41

Ta strona została przepisana.

łudnia, znali się od lat długich i ciężkich, lubili się i szanowali wzajemnie.
Nikt się więc nie zdziwił, że, pierwszą łagiew miodu podniósłszy wysoko nad okrągłą, upartą głową, przemówił do państwa młodych szaraczek dyneburski, imć pan Ksawery Klontyński, i, aczkolwiek mówił z chłopska i rusińska, gadał dobrze i wszystkich rozochocił:
— Nie budu ja bajać mnogich dubów smolonych, boć to rzecz dubielów godna, a wypiję ten oto miód za to, aby Polszcza nasza, jak ostaje od wieków wiecznych, tak niech i ostaje po wieczyste czasy! Niech te młode wilki, co prydut od tej pary wilczurów, pokładą się przy zasiekach od wschodu i kły sierdziste szczerząc i łyskając ślepiami, worogów Polszczy w bojaźni i pokorze dzierżut!
I zaczęła się zabawa taka, że nikt nie słyszał, jak pacholikowie, sianem napchawszy moździerze i garłacze, walili z nich na wsze strony, prochów nie żałując; jak hałłakowała na majdanie przy ogniskach pijana służba; jak ujadały łańcuchowe brytany, rżały konie, ryczało spłoszone hałasem bydło oborowe i wybuchały śmiechem i skargami niby to wylękłe dziewki służebne, ścigane i śniegiem zasypywane przez podchmielonych parobków dworskich.
Pan Władysław, wesół i dumny z urodziwej żony, co chwila klaskał w dłonie i pokrzykiwał, poczem „marszałek“ Maciej i jeszcze bardziej wiekowy „podczaszy“ Bartłomiej wchodzili na czele całego regimentu w liberje przybranych hajduków, roznoszących półmiski z setkami prostych i wymyślnych dań i dźwigających dzbany z winem.