Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/43

Ta strona została przepisana.

Aż grube belki ścian i pułapy drżeć zaczęły, kolebać się i miotać płomyki świec, gdy podchmielona brać biesiadna puściła się w tan. Tańczono wszystko naraz: krzesany mazur szalał obok statecznego cenara, zawrotny obertas przy italskiej kapreoli; powolny i posuwisty staropolski „pieszy“ kroczył wśród par, szalejących w gonionym, tupiących zawzięcie w drobuszce, rzucających się w hołubcach lub krygujących się w zamorskiej skocznej galardzie.
Wszystkich jednak prześcignął w tańcach pan Tomasz Dubissa-Kraczak. Tańczył wszystkie tańce i ze wszystkiemi niewiastami pokolei, a gdy nareszcie udało mu się w odbijanym porwać panią Wandę Haraburdzinę, wyszedł z nią na środek świetlicy i zaśpiewał donośnym, dźwięcznym głosem:

„Mogę z galardy we włoską pergameszkę skoczyć,
Pląsy ruskie wyprawiać, polskim tańcem toczyć!“

Wykonał pan Tomasz ze swoją nadobną tancerką skoczne pląsy italskie, wyciął kozaka, aż dom w posadach drgnął i dwie świece wypadły z pająka, a później posuwistym krokiem, z zachwytem w oczach popłynął przez świetlicę, sień i przez boczne komnaty aż do izby biesiadnej i tam, usadowiwszy tancerkę, padł przed nią na kolana, krzyknąwszy aż zahuczało:
— Pić z pantofelka!
Zabawa trwała całą noc i dopiero przed południem uciszyło się nieco, bo pachołkowie odprowadzali i roznosili gości na wyznaczone im kwatery.
Przy stole pozostali tylko rosły pan Tomasz, błyskający kłami Wacek Mzura i siwy, jak gołąb, pan Onufry Bończa-Brujewicz.