potomkami dawnych kawalerów mieczowych, mającymi oko nad Inflantami, o które spór toczyła Polska i Szwecja.
Nazajutrz pan Haraburda z młodą małżonką wsiadali na dużą brygantynę „Baron Palen“, podnoszącą już żagle, aby wypłynąć z Dźwiny na morze.
— W świat unosi nas los nielitościwy, najsłodsza moja Wandko! — szepnął do żony stroskany rycerz. — Chyba tylko z Polski uciekać muszą jej wierni synowie, bo...
Umilkł i machnął ręką, dodawszy:
— Za to przyjdzie pomsta od Boga później... później...
Tymczasem wyciągnięto kotwicę i okręt zaczął sunąć wolno na półrozwiniętych żaglach; gdy zaś poderwało go wznoszące się i opadające morze, a później bryza — rozpięto wszystkie i wtedy — pomknął dumny, niby lecący łabędź, w bezkreślną dal.
Rozlegał się tylko syk ciężkich fal i jękliwe skargi mew.
— Cóż teraz z nami będzie, Władeńku? — trwożnym szeptem zapytała pani Haraburdzina, z niepokojem patrząc na wspienione morze.
Rycerz westchnął głęboko i odparł po namyśle:
— Na nowej drodze będę szukał szczęścia dla nas obojga! Dopóki ty jesteś ze mną ciałem i duszą — nie ugnę się! Znikniemy naszym wrogom, a gdy zapomną o nas, lub zmienią się czasy w Polsce — powrócimy. Zawsze będziemy ludziom śmiało w oczy patrzeć, bo ujmy honorowi naszemu nie uczynimy.
Pani Wanda przycisnęła się do męża ramieniem i zapytała:
Strona:Ferdynand Antoni Ossendowski - Pod polską banderą.djvu/58
Ta strona została przepisana.